Od
około 2 miesięcy pracuję, co prawda nie na cały etat, tylko ok.
4-5 godzin, 4-5 dni w tygodniu, na szczęście mam takie możliwości,
że pracę mogę dopasować do siebie i kilka rzeczy mogę też
wykonać w domu.
Po
tym czasie przyzwyczaiłam się stopniowo do rozstawania z moim
Maluszkiem praktycznie codziennie od poniedziałku do piątku, no
chyba, że mam coś do załatwienia, albo bardzo tęsknię za moją
Julą, to robię sobie dzień wolnego i spędzam z nią czas, a
później nadrabiam zaległości w pracy.
Na
początku nie było mi łatwo podjąć decyzję o „powrocie” do
pracy i o tym, że nie będzie mnie z nią w każdym momencie jej
szybkiego rozwoju… No ale cóż.. pogodziłam się z tym, głównie
ze względu na warunki mojej pracy, a zwłaszcza to, że pracuję
niedaleko i nie tracę czasu na dojazdy, a moja Malutka jest wtedy
pod świetną opieką teściowej, która dysponuje wolnym czasem i
bez problemu zgadza się, żebym podrzucała do niej wnuczkę ;-) i
tęskni, jak nie widzi jej chociaż 1 dzień(i chyba z wzajemnością,
bo Julka też ją uwielbia).
„Mama wraca do pracy”
– to takie popularne w ostatnich czasach zdanie w kręgu kobiet kończących urlop macierzyński.
Ktoś,
nie mający dziecka może myśleć, że to nic wielkiego ani
specjalnego, skończyło się lenistwo i pora w końcu się wziąć
do roboty… Nic bardziej mylnego!! Jest to przejście ciężkie
zarówno dla mamy, ale i dla dziecka, bo przecież to, niby
nierozumne maleństwo, wszystko czuje i orientuje się, że coś się
w jego otoczeniu zmieniło: mama była obok przez 24 godziny, a nagle
jej nie ma przez 8 godzin dziennie i do tego jeszcze, najczęściej
pojawia się na jej miejsce zupełnie obca osoba, która stara się
zastąpić NIEZASTĄPIONĄ MAMĘ!!!!
W
takim razie, jak zrobić to przejście bardziej płynnym, praktycznie
niezauważalnym, żeby zniwelować wszelkie złe odczucia zarówno
dla mamy, jak i dla dziecka…???
Chyba
ciężko znaleźć odpowiedź na to pytanie. W Internecie można
znaleźć na pewno bardzo dużo złotych rad, jak pomóc sobie i
dziecku, ale czy są one skuteczne, o tym dowiemy się tylko, jak
podejmiemy ryzyko i zostawimy dziecko w pierwsze dni pracy. Może się
okazać, że oboje przeżyjemy to ciężko, albo któreś z nas nie
odczuje różnicy(co według mnie jest niemożliwe), albo oboje
przyzwyczaimy się szybko bez dużych rewolucji…
Jak to było u nas…
Około
miesiąc wcześniej(Julka miała wtedy ok. 10 miesięcy) – przed
podjęciem ostatecznej decyzji, że wracam do pracy umówiłam się z
teściową, że będę ją podrzucać na próbę, na 2 godzinki
dziennie, 2-3 razy w tygodniu. Później stopniowo zwiększałyśmy
ten czas i do tej pory, odpukać, nie było żadnych zgrzytów ze
strony Julki. Teraz jak ją zawożę, daje mi buzi, robi papa,
odprowadza do samochodu i wie, że będzie się bawić z babcią, zje
obiadek i koło 13 po nią przyjadę( podobno jak zbliża się 13, to
już chodzi koło drzwi i czeka na mnie;-))
Poszło
dosyć gładko, ale to chyba dla mnie były najtrudniejsze początki,
bo mimo wszystko jednak ciężko się przełamać i nie zastanawiać
się co ona tam robi, albo czy wszystko ok, ale teraz już wiem, że
świetnie się bawi z babcią. Najgorsza w tym wszystkim jest
tęsknota…
Największa tęsknota w przerwie na kawkę, bo dziwnie się ją pije w spokoju, bez Maluszka obok.. |
Mam
takie szczęście, że mam elastyczną pracę, pewnie jakbym miała
iść od razu na cały etat i jeszcze gdzieś dojeżdżać, to nie
zdecydowałabym się na razie na powrót. Póki co daję rade ogarnąć
rodzinkę, dom, pracę i jeszcze,….
na
dodatek wymyśliłam sobie, że teraz jest dobry czas, żeby wybrać
się na studia II stopnia – magisterskie. Ciągle chodził mi po
głowie ten pomysł, odkąd obroniłam licencjat(2 lata temu) i teraz
przyszła pora na jego realizację. Julka już jest na tyle duża, że
zarówno obie babcie, jak i tata są w stanie sobie z nią poradzić,
tym bardziej, że, na szczęście jest grzeczną dziewczynką. Idąc
za ciosem w ostatni weekend miałam pierwszy zjazd i dzisiaj myślę,
że była to dobra decyzja. Plan zajęć mam tak dobrze ustawiony, że
spokojnie mogę pogodzić naukę z życiem rodzinnym, pewnie do
momentu sesji, ale z tym też jakoś damy radę….
Dodatkowym
plusem tego całego szaleństwa jest to, że mam kontakt z ludźmi,
nie siedzę ciągle w 4 ścianach z Julką(co uwielbiam nad wszystko
inne, ale na dłuższą metę mogłoby być przytłaczające,
zwłaszcza w zimie), pomiędzy jedzeniem, sprzątaniem, zabawą itp…
tylko mogę w dwa weekendy w miesiącu oderwać się od tej
codzienności, a przy okazji czegoś nowego się nauczyć.
Taki słodziak w łóżku rano w niedzielę, a Mamie się zachciało iść do szkoły... |
Najważniejsza
przy tym wszystkim jest organizacja!!! Czasami trzeba odłożyć
kilka rzeczy na bok, żeby spędzić więcej czasu w ciągu dnia z
Maluszkiem, a później wieczorem odrabiać zaległości, ale w tym
wszystkim najważniejsza jest ONA i wszystko co robimy(ja i mój
mąż), to robimy dla NIEJ!!!!
P.s.
już teraz wiecie, dlaczego ostatnio ciężko mi znaleźć chwilkę,
żeby tutaj się odezwać…
Zapraszamy
też na naszego Facebooka i Instagrama, na którego łatwiej i
szybciej jest mi coś dodać – przez to będziemy z wami na bieżąco
;-)
M&M
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz