Długo
zbierałam myśli od czego tutaj zacząć… Doszłam do wniosku, że
skoro blog ma być przede wszystkim o tematyce macierzyństwa, to
pierwszy wpis powinien przedstawiać jego początek w naszym
przypadku.
Druga kreska
Któregoś
brzydkiego, listopadowego dnia wracałam z pracy i coś mi
podpowiedziało, żeby zatrzymać się w aptece i kupić test
ciążowy. Niewiele myśląc tak też zrobiłam. W domu od razu
przeczytałam instrukcję i zastosowałam się do niej. Po kilku
minutach pokazała się blada, druga kreska. Mężuś wrócił z
pracy, pokazałam mu test i tak zaczęła się przygoda z naszą
Małą, Wielką Miłością ;)
Każdy
kolejny tydzień ciąży
Jako,
że każdy tydzień ciąży kończył się w niedzielę, to co
tydzień wieczorem braliśmy książkę „W oczekiwaniu na dziecko”
Murkoff Heidi i czytaliśmy co słychać nowego u naszej malutkiej
Istotki.
Przy
okazji baardzo polecam tą książkę – poradnik. Można tam
znaleźć wiele ciekawych tematów związanym z ciążą i
macierzyństwem. Poza dokładnymi opisami tego, co dzieje się z
maluszkiem w każdym kolejnym tygodniu, jest również wiele aspektów
dotyczących odczuć kobiety w ciąży.
Często
wracałam do tej książki, jak coś mnie zaniepokoiło w moim
samopoczuciu, żeby upewnić się czy tak powinno być, czy mam powód
do niepokoju.
Każda
kolejna wizyta u ginekologa, każde USG, bicie serduszka, ruchy
maleństwa, a przede wszystkim stwierdzenie lekarza, że wszystko
jest w jak najlepszym porządku, to była dla nas ogromna radość i
szczęście.
Ogólne
samopoczucie
Ciąża
przebiegała bardzo dobrze, świetnie się czułam praktycznie do
końca. Jedyne czego się obawiałam od samego początku to upałów,
ze względu na sierpniowy termin porodu.. I chyba sobie to
„wykrakałam”, bo oczywiście w tym roku i dokładnie w 2
ostatnich tygodniach przed moim terminem porodu były rekordowe
upały.. No ale nic, przetrwałam.. Lepiej, że to ja się męczyłam
niż taki malusi noworodek, jakbyśmy już były we dwie w domu, bo
to przecież nie do końca wiadomo, czy wietrzyć, czy nie, a w
zasadzie to nie byłoby jak wietrzyć bo taki był upał, że zero
wiatru przez cały dzień i noc…
Ogólnie
rzecz biorąc, moja ciąża przebiegała tak, jakbym nosiła tylko w
brzuszku dzidziusia, bez jakichkolwiek zmian w moim organizmie. Zero
dolegliwości, zero nudności, wymiotów, zero wszelakich zachcianek
– z czym przede wszystkim większość osób kojarzy ciążę…
Praktycznie do końca byłam całkiem sprawna, pracowałam do lipca –
czyli ostatni miesiąc tylko odpoczywałam, ale to też ze względu
na środek lata.
Kompletowanie
wyprawki
Już
od 4 miesiąca zaczęliśmy kompletować wyprawkę. Wszystkie te
malutkie rzeczy są takie kochane, a jak już wiedzieliśmy, że
będzie dziewczynka to tym bardziej, bo przecież nie ma nic
słodszego jak te śliczne ubranka, sukienki, kokardki itd. itp…
Mimo, że na początku zakładaliśmy, że postaramy się kupować
ubranka w uniwersalnych kolorach, żeby były dobre w przypadku
chłopca(mam nadzieję) w drugiej kolejności, to żal nie kupić
różowych bluzeczek, bodów, czy innych dodatków.
Odnośnie
tego, co było mi przydatne a co zbędne z wyprawki, którą
przygotowaliśmy z Mężusiem napiszę osobny post, żeby zaznaczyć
dokładnie na co zwrócić uwagę.
To
tak po krótce, żeby nie zanudzać zarys 9 (a właściwie 10, bo 40
tygodni) miesięcy życia w STANIE BŁOGOSŁAWIONYM.
M&M
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz