czwartek, 13 października 2016

Mama wraca do pracy…


Od około 2 miesięcy pracuję, co prawda nie na cały etat, tylko ok. 4-5 godzin, 4-5 dni w tygodniu, na szczęście mam takie możliwości, że pracę mogę dopasować do siebie i kilka rzeczy mogę też wykonać w domu.

Po tym czasie przyzwyczaiłam się stopniowo do rozstawania z moim Maluszkiem praktycznie codziennie od poniedziałku do piątku, no chyba, że mam coś do załatwienia, albo bardzo tęsknię za moją Julą, to robię sobie dzień wolnego i spędzam z nią czas, a później nadrabiam zaległości w pracy.
Na początku nie było mi łatwo podjąć decyzję o „powrocie” do pracy i o tym, że nie będzie mnie z nią w każdym momencie jej szybkiego rozwoju… No ale cóż.. pogodziłam się z tym, głównie ze względu na warunki mojej pracy, a zwłaszcza to, że pracuję niedaleko i nie tracę czasu na dojazdy, a moja Malutka jest wtedy pod świetną opieką teściowej, która dysponuje wolnym czasem i bez problemu zgadza się, żebym podrzucała do niej wnuczkę ;-) i tęskni, jak nie widzi jej chociaż 1 dzień(i chyba z wzajemnością, bo Julka też ją uwielbia).

Mama wraca do pracy” 

– to takie popularne w ostatnich czasach zdanie w kręgu kobiet kończących urlop macierzyński.





Ktoś, nie mający dziecka może myśleć, że to nic wielkiego ani specjalnego, skończyło się lenistwo i pora w końcu się wziąć do roboty… Nic bardziej mylnego!! Jest to przejście ciężkie zarówno dla mamy, ale i dla dziecka, bo przecież to, niby nierozumne maleństwo, wszystko czuje i orientuje się, że coś się w jego otoczeniu zmieniło: mama była obok przez 24 godziny, a nagle jej nie ma przez 8 godzin dziennie i do tego jeszcze, najczęściej pojawia się na jej miejsce zupełnie obca osoba, która stara się zastąpić NIEZASTĄPIONĄ MAMĘ!!!!


W takim razie, jak zrobić to przejście bardziej płynnym, praktycznie niezauważalnym, żeby zniwelować wszelkie złe odczucia zarówno dla mamy, jak i dla dziecka…???

Chyba ciężko znaleźć odpowiedź na to pytanie. W Internecie można znaleźć na pewno bardzo dużo złotych rad, jak pomóc sobie i dziecku, ale czy są one skuteczne, o tym dowiemy się tylko, jak podejmiemy ryzyko i zostawimy dziecko w pierwsze dni pracy. Może się okazać, że oboje przeżyjemy to ciężko, albo któreś z nas nie odczuje różnicy(co według mnie jest niemożliwe), albo oboje przyzwyczaimy się szybko bez dużych rewolucji…

Jak to było u nas…


Około miesiąc wcześniej(Julka miała wtedy ok. 10 miesięcy) – przed podjęciem ostatecznej decyzji, że wracam do pracy umówiłam się z teściową, że będę ją podrzucać na próbę, na 2 godzinki dziennie, 2-3 razy w tygodniu. Później stopniowo zwiększałyśmy ten czas i do tej pory, odpukać, nie było żadnych zgrzytów ze strony Julki. Teraz jak ją zawożę, daje mi buzi, robi papa, odprowadza do samochodu i wie, że będzie się bawić z babcią, zje obiadek i koło 13 po nią przyjadę( podobno jak zbliża się 13, to już chodzi koło drzwi i czeka na mnie;-))
Poszło dosyć gładko, ale to chyba dla mnie były najtrudniejsze początki, bo mimo wszystko jednak ciężko się przełamać i nie zastanawiać się co ona tam robi, albo czy wszystko ok, ale teraz już wiem, że świetnie się bawi z babcią. Najgorsza w tym wszystkim jest 
tęsknota…

Największa tęsknota w przerwie na kawkę, bo dziwnie się ją pije w spokoju, bez Maluszka obok..


Mam takie szczęście, że mam elastyczną pracę, pewnie jakbym miała iść od razu na cały etat i jeszcze gdzieś dojeżdżać, to nie zdecydowałabym się na razie na powrót. Póki co daję rade ogarnąć rodzinkę, dom, pracę i jeszcze,….
na dodatek wymyśliłam sobie, że teraz jest dobry czas, żeby wybrać się na studia II stopnia – magisterskie. Ciągle chodził mi po głowie ten pomysł, odkąd obroniłam licencjat(2 lata temu) i teraz przyszła pora na jego realizację. Julka już jest na tyle duża, że zarówno obie babcie, jak i tata są w stanie sobie z nią poradzić, tym bardziej, że, na szczęście jest grzeczną dziewczynką. Idąc za ciosem w ostatni weekend miałam pierwszy zjazd i dzisiaj myślę, że była to dobra decyzja. Plan zajęć mam tak dobrze ustawiony, że spokojnie mogę pogodzić naukę z życiem rodzinnym, pewnie do momentu sesji, ale z tym też jakoś damy radę….

Dodatkowym plusem tego całego szaleństwa jest to, że mam kontakt z ludźmi, nie siedzę ciągle w 4 ścianach z Julką(co uwielbiam nad wszystko inne, ale na dłuższą metę mogłoby być przytłaczające, zwłaszcza w zimie), pomiędzy jedzeniem, sprzątaniem, zabawą itp… tylko mogę w dwa weekendy w miesiącu oderwać się od tej codzienności, a przy okazji czegoś nowego się nauczyć.

Taki słodziak w łóżku rano w niedzielę, a Mamie się zachciało iść do szkoły...


Najważniejsza przy tym wszystkim jest organizacja!!! Czasami trzeba odłożyć kilka rzeczy na bok, żeby spędzić więcej czasu w ciągu dnia z Maluszkiem, a później wieczorem odrabiać zaległości, ale w tym wszystkim najważniejsza jest ONA i wszystko co robimy(ja i mój mąż), to robimy dla NIEJ!!!!



P.s. już teraz wiecie, dlaczego ostatnio ciężko mi znaleźć chwilkę, żeby tutaj się odezwać…

Zapraszamy też na naszego Facebooka i Instagrama, na którego łatwiej i szybciej jest mi coś dodać – przez to będziemy z wami na bieżąco ;-)




M&M